Kiedy rodzice mogą skutecznie pomóc swojemu dziecku

Wielu rodziców boryka się z problemem „trudnych” dzieci, które pomimo ich starań są wciąż niespokojne i impulsywne, miewają napady agresji, są smutne, tajemnicze i milczące lub mają problemy zdrowotne. Rodzice pragną je zrozumieć, poprawić relacje, jak najlepiej wywiązać się ze swej odpowiedzialnej roli. Często po licznych wizytach u specjalistów słyszą diagnozę: błędy wychowawcze, zespół nadpobudliwości psychoruchowej (ADHD), zaburzenia opozycyjno-​buntownicze, uzależnienie, zaburzenia jedzenia. Otrzymują rady i wskazówki, czasem dietę lub leki dla dziecka, czasem propozycję terapii dla całej rodziny.

W zakresie pomocy psychologicznej i wychowawczej w przypadku dzieci „trudnych do okiełznania” rodzice poznają np. Metodę Zasad i Konsekwencji, w Polsce proponowaną od lat przez dr Tomasza Wolańczyka i jego zespół jako uzupełnienie systemowej terapii rodzinnej. Metoda ta opiera się na wypracowaniu i przedstawieniu dziecku systemu norm i zasad, do których mają się dostosować. Wcześniej sami rodzice dokonują „przeglądu” tych zasad i wymagań wobec dzieci, tak aby końcowy „zestaw” był zgodny z ich własnymi wartościami, racjonalny i możliwy do spełnienia przez dziecko. Daje to szansę na wprowadzenie go w sposób konsekwentny, spokojny, szanujący uczucia i potrzeby zarówno dzieci, jak i rodziców. Często jednak okazuje się, że pomimo wysiłków rodziców strategia ta nie przynosi spodziewanych rezultatów lub działa na krótko. Dziecko nadal jest nieokiełznane i nieprzewidywalne – biega, kręci się bez celu, naraża na ryzyko, nie może na niczym skupić, kłóci się, ucieka z domu, wpada w złe towarzystwo, nie można go oderwać od komputera… Zaczynają się niepokojące telefony ze szkoły. Życie całej rodziny ogniskuje się wokół problemu: co to dziecko wyprawia? dlaczego mi to robi? jak mam je zmienić? Jak ratować? Pojawia się smutek, bezradność, złość (na dziecko, współmałżonka, na siebie), wstyd, poczucie winy i klęski.

W tej sytuacji korzystnym dopełnieniem wydaje się koncepcja Nowego Autorytetu, której twórcami są Arist von Schlippe i Haim Omer. Mówią oni o autorytecie opartym na obecności (w języku niemieckim dosłownie na więzi). Jego podstawą jest takie doświadczenie dziecka, które mówi: „Jestem z tobą na dobre i na złe, nie zrobisz niczego, co sprawiłoby, że przestanę być twoim rodzicem. Ponieważ jednak jako rodzic jestem za ciebie odpowiedzialny, wymagam byś przestrzegał określonych granic.” Całą postawą rodzic sygnalizuje dziecku: Jestem tutaj. Stoję tu. Jestem blisko.

Tak pojmowana obecność oznacza, że na przykład przy agresywnym zachowaniu jednego z rodzeństwa rodzic najpierw chroni ofiarę, zabierając ją z niebezpiecznego miejsca. Przede wszystkim uspokojenie, bo wzburzone emocje sprzyjają eskalacji. Dopiero później zajmuje się agresorem. Mówi mało. Komunikuje swój brak akceptacji dla jego zachowania oraz determinacjęw pomocy przy szukaniu rozwiązania problemu. Rozwiązanie nie może być „karą”. Ma stanowić zadośćuczynienie dla poszkodowanego (lub dla rodzica za naruszenie granic). Rodzic razem z dzieckiem szuka sposobu zadośćuczynienia. Starsze dziecko często potrafi wymyślić je samo, w przypadku gdy agresorem jest młodsze, rodzic poddaje pomysł i razem z dzieckiem wykonuje drobną pracę na rzecz poszkodowanego. Autorzy koncepcji nazywają ten sposób postępowania „kuciem żelaza póki zimne”.

Rodzic staje się tu w szczególny sposób odpowiedzialny za proces eskalacji napięć i konfliktów. Jako autorytet musi mieć samokontrolę własnych reakcji – inaczej nie ma żadnej władzy, a jedynie w prosty, odruchowy sposób reaguje na zachowanie dziecka. Samokontrola rodzica pomaga mu wycofać się z nadmiernej kontroli dziecka. Czując własną odpowiedzialność rodzic może rozmawiać z dzieckiem o trudnych sprawach używając słowa my zamiast ja. Zamienia się wtedy z kontrolera w przywódcę, w dyrygenta orkiestry, który prowadzi, ale pozwala każdemu muzykowi wyrazić siebie. Dziecko w takich warunkach może uznać nadrzędny porządek i jednocześnie rozwijać własną autonomię i własną odpowiedzialność. Kontrola to złudzenie. Można dziecko zmusić przez jakiś czas do posłuszeństwa, ale i tak nie ma się wpływu na jego myśli, uczucia i pragnienia. Jeśli rodzic mówi dziecku: „Nie kontroluję cię. Moim obowiązkiem jest poinformować cię, czego oczekuję. Ty zrobisz według siebie”, daje mu możliwość wyboru; określając swoje granice szanuje jednocześnie granice dziecka. Bardzo ważne jest poczucie dziecka, że rodzice akceptują je samo oraz wiele jego zachowań i cech. Wtedy możliwe jest przywiązanie, a rodzice, pamiętając że eskalacja konfliktu przecina więzi, mogą wobec trudnych zachowań dziecka zastosować opór bez przemocy i porozumiewać się z nim językiem Sarny, a nie Tygrysa. Oczywiście, Sarna to życzliwość i współodczuwanie, Tygrys – napastliwość i naruszanie granic. (W znanej w Polsce od dawna koncepcji M Rosenberga Porozumienie Bez Przemocy mowa jest odpowiednio o języku Żyrafy i Szakala.)

Podstawowe znaczenie ma fakt, że rodzic nie reaguje na krzyk i prowokacyjne zachowania dziecka. Dopiero wtedy naprawdę ma kontrolę. Jeśli zareaguje, kontrola jest w rękach dziecka. Omar Haim mówi, że dziecko obserwując reakcje rodzica, uczy się „naciskać guziki” jego słabych punktów emocjonalnych i z czasem coraz lepiej wie, jak nim „sterować”. Rodzic zatem, jeśli chce uniknąć odpowiedzi w języku Tygrysa, sam musi mieć świadomość własnych słabych punktów, znać swoje emocje, wiedzieć skąd płyną i czy są adekwatne w danym miejscu i czasie. Twórca koncepcji analizy transakcyjnej E. Berne zapytałby: czy w relacji z dzieckiem przemawia przez niego wewnętrzny Dorosły czy wewnętrzne, często Zranione, Dziecko? A może odzywa się w nim Wewnętrzny Rodzic, ten z innego czasu, innego kontekstu? Problemy stwarzane przez dzieci są więc sygnałem dla rodziców. Dzięki nim rodzice mogą otworzyć się na wiele nieznanych, niezauważanych do tej pory aspektów samego siebie, sprawdzić, poszerzyć samoświadomość, odnaleźć się na nowo we własnym systemie pochodzenia. Mogą poznać jego porządek i dynamikę.

Taki wgląd oferuje Metoda Ustawień Systemowych, której elementy były obecne w terapii rodzin już od jej początków. Bert Hellinger rozwinął ją, czyniąc z niej drogę doświadczania przez człowieka roli i miejsca w rodzinie (a następnie w innych systemach społecznych). Proces ten pozwala znaleźć swoje właściwe miejsce w systemie – adekwatne do roli, jaką tam się pełni. Z takiego „dobrego miejsca” można wyruszyć do własnego życia i w nim jako Dorosły założyć własną rodzinę, zajmując w niej miejsce właściwe dla swej aktualnej roli. W systemie pochodzenia rodzic jest Dzieckiem i zachowuje się jak ono. Wchodzi w relacje z Ojcem, Matką i innymi Bliskimi i kieruje się przy tym wielką, pierwotną miłością. Jest od nich całkowicie zależne, oni są jego życiem i światem. Zranienie lub rozłąkę przeżywa jak koniec tego świata. Zrobi dla nich wszystko. Czuje, że jego system rodzinny jest bezpieczny tylko wtedy, gdy wszyscy jego członkowie mają prawo przynależeć i mieć w nim właściwe dla siebie miejsce. Tropi więc „puste miejsca” w rodzinie, bo one blokując, jak to mówi Bert Hellinger „przepływ miłości”, zagrażają tym, których dziecko kocha. Krząta się w poszukiwaniu wykluczonych — zaginionych, wyrzuconych z pamięci systemu, bo ich obecność boli lub przynosi wstyd. Swoim zachowaniem, chorobą, a czasami nawet śmiercią dziecko upomina się o tę trudną obecność. Konstelacje rodzinne pomagają mentalnie i uczuciowo odbyć te poszukiwania, przeżyć traumę i cierpienie i w ten sposób pojednać się z tym, co trudne i bolesne, i móc uznać za dar wszystko, co otrzymało się od Przodków. Wówczas Dziecko jest wolne, może brać siłę od swoich Rodziców i rozwijać w sobie Dorosłego. Człowiek staje się wtedy silny wewnętrznie. Może sam kiedyś być Dorosłym, silnym Rodzicem w założonym przez siebie systemie aktualnym i być w nim  emocjonalnie obecny. Wtedy, jak to mówi Arist von Schlippe, „ojciec jest dla dziecka jak skała, a matka jak kotwica”.

Dorosły i silny rodzic może też szukać odpowiedzi na pytanie: Co moje dziecko robi dla mnie jako rodzica? Co robi dla całej rodziny? Dlaczego z taką determinacją trwa przy zachowaniu, za które w różny sposób jest karcone i karane? Dlaczego ryzykuje odrzuceniem przez innych, dlaczego naraża swoje zdrowie i przyszłość? Bert Hellinger na seminarium w 2004r. mówił o tym tak: „Bardzo często dzieci zachowują się w taki sposób, żeby rodzice się o nie martwili. Lub zapadają na jakąś chorobę. Dzieci te patrzą na jakąś wykluczoną osobę. Rodzice zamiast skupiać się na takich dzieciach, martwić się lub je karać, powinni patrzeć z nimi w kierunku, w którym one patrzą poprzez swoje zachowanie lub chorobę, aż zobaczą wykluczoną lub zapomnianą osobę. Wtedy mówią do niej: „Tak, teraz cię widzę”. Następnie patrzą na dziecko mówią do niego: „Dziękuję ci za wskazanie mi drogi.” Doświadczenie terapeutów dziecięcych i rodzinnych mówi, że szanse rodziców na „zwolnienie” dziecka z „obowiązku złego zachowania” są wtedy znacznie większe. Dziecko może wówczas odnaleźć swoje miejsce w rodzinie, czuje się w niej bezpiecznie i jest gotowe uznać autorytet rodziców. Oni z kolei są w stanie znacznie skuteczniej wykorzystywać proponowane przez specjalistów metody postępowania.

Iwona Góra